Ochotnicza Straż Pożarna w Mierzeszynie. Jedna z najstarszych jednostek OSP w regionie i dowodzący nią jeden z najmłodszych naczelników w skali kraju - wiekiem nie sięgający połowy dziejów jednostki, którą prowadzi. W perfekcyjnie uporządkowanych wnętrzach widać duszę. Na ścianach strażackie freski, w jednej z sal kącik przypominający kiełkujące muzeum zciekawymieksponatami z dziecjówOSP. W innympomieszczeniu stoi akwarium z kilkoma leniwie pływającymi rybkami, oczywiście udekorowane strażackimi akcentami.
Choć jednostka przyjmuje osoby,które ukończyły co najmniej 12 lat, to po remizie kręcą się też kilkulatki marzące o tym, że za kilka lat założą odzież z napisem”STRAŻ” i ruszą z pomocą potrzebującym.
Jak radzi sobie z ogromną presją i odpowiedzialnością tak młody dowódca? Czy praca strażaka ochotnika to rzeczywiście praca, czy misja?
O blaskach i cieniach pracy strażaka, opowiada naczelnik OSP KRSG w Mierzeszynie, Michał Kąkol w rozmowie z Magdą Topińską.
Jak to się zaczęło?
W straży działam już od trzynastu lat, czyli od kiedy miałem dziesięć lat. Kiedy trochę podrosłem,przeszedłem wszystkie niezbędne szkolenia i badania lekarskie i zacząłem wyjeżdżać na akcje. Od czterech miesięcy jestem naczelnikiem, chyba najmłodszym w regionie, a na pewno w dziejach naszej jednostki. Nie czuję się z tym dobrze, kiedy mnie tak tytułują, bo wszyscy jesteśmy tu równi. Jesteśmy koleżankami i kolegami. Jednak moja rola też jest taka,że jestem odpowiedzialny za tych ludzi i czasem muszę ich pilnować.
To chyba trudne, nagle wyjść z grona koleżanek i kolegów i zacząć dowodzić grupą, z którą niedawno się samemu słuchało rozkazów innej osoby?
Tak, to prawda. Nie lubię jak ktoś do mnie przychodzi i zwraca się ”panie naczelniku”. Jestem Michał, jestem ich kolegą i tu się nic nie zmieniło. Jednak teraz jestem też odpowiedzialny za cały zespół oraz za sprzęt, więc wraz z panem prezesem musimy trzymać to wszystko w ryzach. Dla mnie mój zespół, od tych najmłodszych do najstarszych jest jak rodzina. Jak moje młodsze rodzeństwo, za które jestem odpowiedzialny. Zresztą, to spora gromadka, bo tych dzieciaków jest teraz u nas około trzydzieściorga.
Patrząc na to jaki doskonały porządek tu panuje, najwyraźniej doskonale to Panu wychodzi. Władza to też duża odpowiedzialność. Czy czuje Pan obawy o swoich ludzi?
Tak, oczywiście. Tyle, że tu bardzo dużo zależy od ludzi. Jeżeli ekipa jest zgrana to akcje, nawet takie bardzo ciężkie są oczywiście niebezpieczne – to jest wpisane w pracę strażaka, ale nie są straszne. Każdy z nas, wiedząc, że ma przy sobie profesjonalny zespół, czuje się bezpiecznie. Może nie tyle bezpiecznie, co bezpieczniej. Takie całkowite poczucie bezpieczeństwa też nie byłoby dobre, bo wtedy łatwo o nieuwagę i wypadek. Jako dowódca, kiedy znam swoich ludzi dobrze,wiem od razu, kogo gdzie muszę oddelegować. Wiem, kto może wejść do płonącego budynku, a kto podejść do rannego, kto w tym czasie kierować ruchem. To ważne, bo wszyscy jesteśmy ludźmi i mamy swoje ograniczenia. Jeden się boi widoku krwi, czy ciał, drugi nie powinien przebywać w dużym zadymieniu, ale świetnie się sprawdza w innej roli. Dlatego jest bardzo ważne, żeby spędzać ze sobą dużo czasu,nie tylko na akcjach, czy ćwiczeniach i dobrze się znać.
Taki stopień zgrania wymaga wiele pracy i wspólnych akcji?
Tak,oczywiście. Jednak teraz, kiedy mamy wezwanie i jedziemy na akcję, wystarczy, że obrócę się za siebie, zobaczę kto siedzi z tyłu i już wiem, że mogę się spokojnie zająć papierami, a moim ludziom nie muszę nawet mówić co mają robić. Nie zawsze tak było. Tu się liczą szczegóły. Na przykład rozpięty zamek w kurtce. Bardzo tego pilnuję. Dziewczyny muszą mieć włosy spięte. Tak im to wbijam do głowy, że teraz widzę, że już sami siebie nawzajem pilnują i poprawiają. To niby szczegóły, ale od nich zależy nasze bezpieczeństwo. Tu nie ma miejsca na niedociągnięcia, bo akcja potrafi być bardzo dynamiczna i musimy mieć wszystko dopięte, żeby jak najmniej było nieprzewidzianych sytuacji z naszej strony. To podstawa. To i komunikacja. Jak tu wszystko gra,to nawet bardzo ciężkie akcje nie są już takie trudne.
Rzeczywiście tak jest? Jak Pan mówi – kiedy jedzie się do akcji zgranym zespołem, znika strach i obawy, bo obok są ludzie ,którym się całkowicie ufa? Czy ta świadomość niweluje strach?
Tak. Gdybyśmy spotykali się tylko na akcjach pewnie nie byłoby tak gładko. Jednak my tu tworzymy społeczność. Spędzamy ze sobą wiele czasu. Tak wiele, że jesteśmy nierzadko jak drugi dom, druga rodzina. Rozmawiamy ze sobą dużo, wspólnie dbamy o sprzęt, spędzamy czas aktywnie. Akurat dzisiaj jesteśmy umówieni, że idziemy wieczorem pograć z dzieciakami w piłkę.
Wydaje się, że remiza w Mierzeszynie to też rodzaj świetlicy, w której dzieci i młodzież spędzają sporo czasu w towarzystwie nieco starszych koleżanek i kolegów?
Niedawno najmłodsi chcieli iść nad jezioro,ale rodzice im nie pozwolili, bo to niebezpieczne. Wymyśliliśmy więc, że zabierzemy dzieciaki nad wodę i zrobimy im ćwiczenia. Rodzice są spokojni, bo wiedza,że ich pociechy są z nami, czyli pod dobrą opieką. Przy okazji uczą się czegoś nowego i pożytecznego. Najmłodsi też zadowoleni, bo mogą się wykąpać – przyjemne z pożytecznym. Tak, bardzo często jest tak, że dzieciaki siedzą u nas, a rodzina jest zadowolona, bo wie, że dobrze spędzają czas. Zamiast siedzieć z nosami w telefonach, aktywnie się ruszają i uczą ważnych rzeczy. Efekt jest taki, że wychowujemy nowe pokolenie strażaków. Potem, kiedy zawyje syrena, wstajemy od tych rozmów, czy wychodzimy z boiska albo siłowni, ubieramy się, wsiadamy do samochodu i wiemy, że możemy na sobie polegać. To jest mega ważne.
Niezwykłe jest widzieć takie zaangażowanie i rzeczywiści w budowanie wspierającej społeczności,w której, jak się wydaje,jest miejsce dla każdego. Widać to też po wystroju remizy.
Dostaliśmy nową, większą siedzibę i na początku wydawała się bardzo pusta i zimna. Tylko białe ściany. Szybko postanowiliśmy to zagospodarować. I tak koleżanka wymalowała nam strażackie akcenty w korytarzu. W sali,w której są szkolenia urządziliśmy kącik wspomnień. Mamy tam pamiątki związane ze strażą, jak początek muzeum. W pokoju stoi akwarium, oczywiście w stylu strażackim. Staramy się tak urządzać pomieszczenia, żebyśmy wszyscy czuli się jak u siebie. Zresztą spędzamy tu mnóstwo czasu szkoląc się, rozmawiając, czyszcząc, czy konserwując sprzęt. Kiedy się siedzi w jakimś miejscu od rana do wieczora, pojawia się potrzeba ocieplenia jego wizerunku. I tak jest tutaj.
Cały czas wraca temat najmłodszych strażaków. Wcześniej mówiliśmy o tym, że do OSP można wstąpić po ukończeniu trzynastu lat, jednak widzę tu tez znacznie młodsze dzieci.
W zasadzie nawet od dwunastu. Jednak można wcześniej przychodzić, oswajać się z tym, jak wygląda życie strażaka. Mamy tu tez małą siłownię, którą sami urządziliśmy, worek bokserski, bilard i piłkarzyki. Dla nas, strażaków jeżdżących na akcje to nie tylko rozrywka, ale też możliwość rozładowania napięcia po ciężkich akcjach. Dla najmłodszych to czysta rozrywka. Na wsiach nie ma sal zabaw, czy klubów, więc dzieciaki tutaj mogą przyjść pograć, czy poćwiczyć. Bezpiecznie i pozytywnie rozładowują energię. W ten sposób pełnimy też rolę edukacyjno wychowawczą, a to na pewno zaprocentuje w przyszłości. Dzieciaki dostają dobre wzorce.
Czy zdarza się, pomimo tak wielkiego zaufania i stosowania wszelkich środków bezpieczeństwa, że ucierpi któreś ze strażaków?
Na szczęście u nas nie było takich sytuacji. Lata temu jeden z kolegów złamał nogę na akcji, bo załamał się pod nim strop. Jednak na szczęście nie zdarzyło się, żeby ktoś odniósł obrażenia zagrażające zdrowiu czy życiu. To też kwestia tego, że cały czas wbijamy do głów, że na akcji trzeba trzy razy spojrzeć, dwa razy się obrócić zanim się podejmie działanie. Jeżeli ktoś się boi, lepiej niech nie wchodzi. Dowódca też pilnuje i jeżeli dochodzi do sytuacji potencjalnie niebezpiecznych, wtedy interweniuje. Trzeba też myśleć. To nie sztuka podejść do wypadku nie patrząc na konsekwencje. Tylko wtedy, jeżeli samochód wybuchnie to będzie więcej ofiar, a mniej ratowników. Własne bezpieczeństwo to podstawa.
Poznaliśmy już codzienność strażaków i tę ludzką stronę służby ratowniczej. Nadszedł czas, żeby dotknąć prozy życia. Sprzęt jakiego Państwo używają jest bardzo kosztowny, a przecież też intensywnie eksploatowany. Wiem, że trwa zbiórka na nowy samochód.
Auto, którym obecnie wyjeżdżamy na akcje ma już ponad dwadzieścia lat. Przyjechało do nas z Wielkiej Brytanii, gdzie też służyło straży. Nie był to zatem wóz nowy, ale już trochę wyeksploatowany. Zaczyna się psuć. Poza tym to wóz miejski z niskim zawieszeniem i wyjeżdżanie nim na akcje na naszych terenach grozi tym, że po prostu nie dojedziemy, bo zawiśnie gdzieś, albo się zakopie. Ma też niewielką pojemność. Na terenach, na których działamy nie zawsze jest możliwość podpięcia do hydrantu, bo sieć wodociągowa na terenach wiejskich nie jest tak rozbudowana jak w miastach. Poza tym mamy dużo lasów, łąk, pól, które też czasem trzeba gasić. Potrzebny nam jest wóz z dużo większą pojemnością, wyższym zawieszeniem większą ilością miejsca na sprzęt, bo w tym,którego teraz używamy,powoli przestajemy się mieścić z niezbędnymi narzędziami.
Mają już Państwo upatrzony wóz?
Tak, dokładnie. Taki, który spełnia nasze wymagania i jest fabrycznie nowy. Po raz pierwszy mamy szansę na nowe auto. Niestety koszt jest bardzo wysoki, sięga ponad miliona złotych i właśnie zbieramy na niego pieniądze. Tu finansuje go głównie gmina Trąbki Wielkie. Dostajemy też pieniądze z funduszy sołeckich. Sami również aktywnie staramy się je pozyskiwać. Wspiera nas również Państwowa Straż Pożarna i prywatni sponsorzy.
Czy do zakupu wymarzonego samochodu brakuje jeszcze dużo pieniędzy?
Brakuje w chwili obecnej, jeszcze około 65000. Niestety zrzutka od pewnego czasu stanęła. Sytuacja jest o tyle trudna, że obecnie przez nas używane auto nie spełnia już kryteriów i bardzo potrzebujemy nowego. Do końca tego roku cena nowego samochodu, który chcemy kupić,jest zamrożona. Niemniej nie wiemy jak długo wytrzyma nasz wyeksploatowany wóz i czy w pewnej chwili nie odmówi posłuszeństwa.
Miejmy nadzieje, że po naszej rozmowie zrzutka ożyje i wkrótce będą mogli Państwo cieszyć się nowym pojazdem. Czy od razu po zakupie można nim wyjeżdżać na akcje?
Oj nie, najpierw trzeba dopełnić niezbędnych formalności, zdobyć certyfikaty. Kierowcy muszą się z nim oswoić. To duży,ciężki pojazd, dodatkowo dociążony wodą,która tez się rusza. Kierowcy w większości pracują również z tym zawodzie,więc doskonale panują nad samochodami. Jednak pewność prowadzenia to także bezpieczeństwo nasze, innych użytkowników drogi i samych czekających na pomoc. Zanim uda się wyjechać nim na akcje, minie zapewne około miesiąca. Czyli do czasu zebrania pieniędzy i zakupu trzeba jeszcze doliczyć te około 30 dni.
Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę szybkiego sfinalizowania kupna auta i tyle samo powrotów ile wyjazdów.
Również dziękuję.
OSP KSRG Mierzeszyn wyjeżdża na akcje również do okolicznych gmin. Gaszą i ratują w okolicach Przywidza, Trąbek Wielkich, Pruszcza Gdańskiego, czy Kolbud. Strażacy z Mierzeszyna chętnie wspierają też akcje charytatywne w okolicznych gminach. Teraz sami znaleźli się w potrzebie.
Do uzbierania zostało tylko i aż około 65 000 zł. Każda wpłata, każde udostępnienie przybliża zakup nowego wozu ratowniczo-gaśniczego, który poprawi nie tylko komfort pracy strażaków, ale przede wszystkim bezpieczeństwo mieszkańców i ich dobytku.
Jednostkę można wesprzeć wpłacając poprzez serwis pomagam: https://pomagam.pl/ospmierzeszyn?